Nadzieja na rewolucję w boksie

W ocenie bokserskich realiów nie mam skrupułów. Boks to z pewnością nie jest sport w 100 procentach. Na każdym kroku, w wielu bokserskich komentarzach i z ust wielu bokserskich komentatorów można usłyszeć, że boks to przede wszystkim biznes. Myślę, że większość się z tym zgadza.

Mechanizm jest znany.

Standardem jest zaplanowane i bezpieczne prowadzenie zawodników, które wielu nazywa „hodowlą”, przygotowywanie latami do poważniejszych wyzwań poprzez walki z góry skazanymi na porażkę przeciwnikami. Właśnie tak wygląda codzienność zawodowego boksu. Robą tak wszyscy, wg. tego modelu działa cały świat.

Na szczyt bokserskiej piramidy trafiają więc nie tylko najlepsi, ale również Ci zawodnicy, którzy zostaną najlepiej poprowadzeni przez swoich promotorów wg. funkcjonującego modelu. Modelu, który ze sportem ma niewiele wspólnego. W boksie nie zawsze wygrywa bowiem lepszy, a niespodziewany zwycięzca walki z faworyzowanym zawodnikiem nie często schodzi z ringu pokonany. Sędziowie opłacani przez jego rywala (najczęściej organizatora gali) w sposób naturalny, bez żadnych korupcyjnych podejrzeń walkę widzą w nieco skrzywionym zwierciadle. Mechanizm tego typu zachowania jest prosty, i nie wydaje mi się aby trzeba było go komukolwiek tłumaczyć.

Boks jako dyscyplinę sportową ratują nokauty. W wielu przypadkach to nokaut na faworycie z rąk skazanego na pożarcie pięściarza daje uczucie satysfakcji tak publiki, jak i bokserskich specjalistów. W takich momentach boks jest sportem, jednak jak często możemy przeżywać tego typu czysto sportowe chwile?

Z pewnością do takich momentów dochodzi również, gdy spotykają się ze sobą zawodnicy na najwyższym poziomie albo chociaż rywale równorzędni, porównywalni potencjałem. Następuje wtedy weryfikacja umiejętności, chociaż i w tego typu walkach lub w walkach mistrzowskich do głosu wkrada się biznes. Bo bardziej opłacalne jest by wygrał ten, który przyciąga więcej kibiców, bo bardziej opłacalne jest gdy dojdzie do rewanżu…

Boks to sport w krzywym zwierciadle, gdzie w każdej kategorii mamy kilkunastu mistrzów świata przeróżnych organizacji, regionów, mistrzów złotych, srebrnych, bałtyckich lub interkontynentalnych. Najnowszym kuriozum jest mistrz świata regularny i super mistrz. Nikt rozsądny nie może takiego stanu rzeczy traktować poważnie. I chociaż ja zaakceptowałem ten fakt już dawno to w konsekwencji nie jestem w stanie traktować wydarzeń pięściarskich w 100 procentach jako wydarzeń sportowych. Szybko mogłoby doprowadzić to do narastania zbędnych frustracji, które tak często można śledzić np. w komentarzach na bokserskich serwisach.

Dlaczego jednak o tym napisałem?

Odpowiedź jest prosta. Pojawiła się szansa, jest nadzieja na zmiany. Każdy kibic boksu powinien wysłuchać wywiadu Przemysława Osiaka z serwisu Bokser.org z Jarosławem Kołkowskim i Hubertem Migaczewem, którzy opowiadają o planach międzynarodowej organizacji boksu amatorskiego AIBA na uzdrowienie i zaoferowanie kibicowi boksu realnej sportowej alternatywy.

Czy plan powołania bokserskiej FIFY jest realny? Czy doczekamy się jednego mistrza świata w każdej kategorii? Na chwilę obecną ciężko sobie to wyobrazić, jednak każdy odważny projekt kiedyś był tylko ideą na kartce papieru. AIBA w swoich poczynaniach jest już dużo dalej, i cieszy mnie, że w tym odważnym projekcie biorą udział także Polacy.

Będę im kibicował i zachęcam do tego każdego kibica boksu.