Jak to się stało, że PPV boks nam w telewizji wypromowało

Gdy w ubiegłym roku do Polski niespodziewanie wtargnęło nielubiane przez kibiców boksu PPV wielu wieściło mu szybki koniec (w tym ja), przedstawiciele telewizji i operatorzy zacierali ręce licząc na nowe źródło zysków, promotorzy tłumaczyli je szansą na nową jakość widowiska dzięki dodatkowym wpływom, część kibiców z miejsca ogłosiła bojkot inni bez zbędnych pytań skorzystali z przedstawionej im oferty, licząc na lepszy niż dotychczas produkt w dobrze zapowiadającej się formule płatnej telewizji.

O odczuciach kibiców z odbioru wydarzeń obsługiwanych w ramach PPV pisać nie zamierzam, jednak w rok od obecności tego formatu na naszym rynku moją uwagę przyciągnęło kilka niespodziewanych wydarzeń, z którymi PPV ma moim zdaniem nierozerwalny związek i które na PPV odbić się muszą.

„Wyniki są satysfakcjonujące

Wyniki finansowe gal transmitowanych w ramach PPV wg. doniesień organizatorów zawsze były „satysfakcjonujące”. Dziwić mnie to nie dziwi, bo jakakolwiek byłaby prawda nie spodziewałbym się innego komunikatu. Wg. różnych doniesień absolutnie hitową galę z głównym wydarzeniem w postaci pojedynku Adamek vs Kliczko zakupiło ok 200 tys. osób (niektórzy podają, że nawet 300 tys), z czego 100 tys. w ramach Polsatu Cyfrowego. Pytanie czy taki wynik przy 3,5 mln abonentów Polsatu Cyfrowego i takiej randze wydarzenia to rzeczywiście sukces? W marketingu internetowym, który katuje w ciągu dnia w ramach swojej firmy, CTR (czyli uogólniając procent skuteczności) na poziomie 3% jest ok, jednak mając do dyspozycji telewizyjną platformę sprzedażową liczącą 3,5 mln abonentów sprzedaż na takim poziomie wydaje się sukcesem umiarkowanym. W obliczu tego wyniku powstało pytanie, skoro taki hit przyciąga tylko tyle osób, to jak sprzedadzą się walki o mniejszej randze? O tym mieliśmy się przekonać już wkrótce.

Wyniki sprzedaży kolejnej gali w ramach PPV, czyli „Starcia Tytanów” nie są oficjalnie znane, choć niektóre serwisy informowały o ok. 30 tys. sprzedanych dostępach. Organizatorzy mieli tym razem dużo trudniejsze zadanie. Główny bohater wydarzenia został aresztowany, a sama gala odbyła się na dzień przed finałem Euro 2012, gdy w Polsce większość męskiej populacji żyła mistrzostwami Europy w piłce nożnej. O boksie myślała wtedy nieliczna, lojalna garstka pasjonatów i potwierdziłoby się to gdyby wynik 30 tys. sprzedanych PPV był prawdziwy.

Z tego co pamiętam z nieoficjalnych komentarzy w serwisach o boksie, przedstawiciele polskiej strony byli z wyników zadowoleni, podkreślając trudny termin i inne trudności, które pojawiły się w międzyczasie. Sprzedaż w tak trudnym okresie miała być dobrym prognostykiem na przyszłość.

Niezadowolona była jednak strona amerykańska, która swoje niezadowolenie wyraziła poprzez soczysty i bardzo amerykański w swej wymowie pozew, z żądaniem zwrotu utraconych zysków (bo jak wiadomo, gdyby do łódzkiego ringu wyszedł Dawid Kostecki, a nie Paweł Głażewski zyski z PPV wyniosłyby co najmniej bańkę $ więcej. Każdy, kto zna oszałamiającą popularność Dawida Kosteckiego w Polsce i na świecie, potwierdzi to bez wahania. Tej tezy nie da się przecież nie obronić – pomyśleli prawnicy Jonesa Jr i jak pomyśleli tak zrobili.

To właśnie wydarzenie uważam za niezwykle znamienne w podsumowaniu rocznej kariery PPV w Polsce. Dodatkowych zysków jak nie było tak nie ma, kibiców z każdym kolejnym PPV ubywało, koszty wzrosły a firma, która zaoferowała jak do tej pory najlepsze sportowo wydarzenie w ramach PPV na polskim rynku dostała do zapłacenia dodatkowy i niespodziewany rachunek, od nomen omen, współorganizatora czy może nawet organizatora głównego. Rachunek, który mam nadzieję wrzuci do niszczarki (nie mam zielonego pojęcia czy polska firma musi respektować ew. wyrok  amerykańskiego sądu) i do interesów z Panem Jonesem Jr wracać nigdy nie będzie.

Sprawa narodowa

Dopóki PPV groziło kibicom boksu, wszelkie formy protestów i krytyki rozbijały się o głosy racjonalizatorów, tłumaczących biedę polskiego boksu, potrzebę nowych źródeł zysków dla sfinansowania wydarzeń w ringu, czy wreszcie absurdalne w swej wymowie argumenty na zasadzie „stać mnie na PPV. Nie chcesz, to nie kupuj”, obnażające tylko kierunek myślenia wypowiadających je lemingów. Bez większego przekonania na jednej z konferencji przed którąś z gal, słuchałem odpowiedzi Mateusza Borka, który na moje pytanie o to czy popiera PPV rzekł „ludzie muszą się przyzwyczaić do płacenia za wydarzenia sportowe, tak jak płaci się za bilet do kina czy teatru”. Choć podnosiłem łapę do góry nie dane było mi już Panu Mateuszowi odpowiedzieć własnym kontr-argumentem. Myślałem tylko „poczekaj, aż piłka nożna będzie w PPV Panie Borek”.

Od zawsze wiedziałem, że jeśli sport, który Mateusz Borek darzy największą miłością pojawi się na PPV będzie to pierwszy gwoźdź do trumny tej formuły. We wrześniu tego roku cud się wydarzył. Wyemitowanie w ramach PPV dwóch meczów reprezentacji Polski w piłce nożnej było wspaniałym prezentem ze strony firmy Sportfive złożonym na ręce zdeklarowanych przeciwników płatnych transmisji. Opór w społeczeństwie pojawił się błyskawicznie, pojęcie i przekonanie o konieczności bojkotu również.

Nędzny bojkot PPV Adamek vs Kliczko, który sam swojego czasu rozpętałem, a który zgromadził na facebooku zaledwie kilka tysięcy uczestników (i który został przez fb skasowany bez podania przyczyny), był niczym, w porównaniu do agresji kibiców piłki nożnej i rozczarowania jakie generowało niemożność obejrzenia naszych piłkarzy w bojach z Mołdawią i Czarnogórą.

Obserwując te obrazki tylko chichotałem, bo piłkę nożną choć lubię, to niemożność obejrzenia meczu nie spędza mi snu z powiek. Na całej awanturze zyskać mógł jednak boks.

Było ich trzydziestu trzech

Mniej więcej w tym samym czasie daleko za oceanem Kathy Duva i Ziggy Rozalski wciąż radowali się z dobrych wyników sprzedaży PPV z walki Tomasza Adamka i Witalija Kliczki we Wrocławiu i najwyraźniej, nie zaglądali zbyt często na polskie serwisy branżowe poświęcone mediom, które rozpisywały się już wtedy o kłopotach i narastających problemach tej formy sprzedaży w naszym pięknym i wspaniale rozwijającym się kraju. Opiekunowie Tomasza Adamka podeszli do sprawy profesjonalnie. Dobrali mu klasowego i znanego polskim kibicom boksu rywala (m.in. znanego ze sparingów z naszym prospektem Szpilką), zaplanowali galę w godzinach polskiego prime time (lekceważąc potrzeby Amerykańskiego odbiorcy) i ochoczo zakomunikowali kibicom, że walka odbędzie się w formule PPV, za co wybulić trzeba było między 40 a 49 złotych (czyli tyle samo co za Kliczko).

Wyniki finansowe gali wg. nieoficjalnych doniesień były katastrofalne. Do czasu jej rozpoczęcia  Netia Player, jeden z oferujących ją operatorów sprzedał podobno tylko 33 (słownie, trzydzieści trzy) PPV. Serwisy branżowe podają, że łącznie galę wykupiło 7 tys. odbiorców, a sprzedaż zapewne mocno ograniczył brak oferty PPV ze strony Polsatu Cyfrowego, który tym razem (pomimo sukcesów z wcześniejszych gal) w ten biznes nie wszedł. Wg. wyliczeń serwisu Spidersweb odbiorców było jeszcze mniej bo zaledwie 3000 ale są to szacunki na podstawie prawdopodobnego CTR, który wynieść miał 0,12%.

Przy takich wynikach sprzedaż dwóch meczów reprezentacji z Czarnogórą (ok 100 tys. sprzedanych PPV) i z Mołdawią (ok 50 tys.) wydają się wynikami wręcz fantastycznymi. O tym, że takimi jednak nie były świadczy fakt, że kolejny mecz reprezentacji Polski wyemitowała (i to dwa razy ze względu na wpadkę z basenem) Telewizja Polska.

Kibice piłki nożnej w niecały miesiąc wykopali PPV ze swoich domów, nie zważając na argumenty, że płacić trzeba jak w kinie i że przecież nas stać. Kibicom boksu przyjdzie pewnie jeszcze na to trochę poczekać.

Miliony chętnych na nudę

„To najnudniejsza walka 2011 roku”. „Nikt nie chciałby tego więcej oglądać”. „Zasnąłem przed telewizorem”. Kto z nas nie pamięta dziesiątek tego typu komentarzy, po pierwszym pojedynku Włodarczyk vs Palacios.

Rewanż między tymi zawodnikami nie miał prawa się sprzedać. O walce napisano setki jeśli nie tysiące artykułów, w których słowa „nuda” czy „sen” odmieniane były przez wszystkie przypadki. Również główny bohater czyli Krzysztof Włodarczyk ma raczej opinię zawodnika walczącego mało efektownie, poprawnie technicznie i mocno skupiającego się w defensywie (w której osobiście lubię się rozsmakować, uważam, że Diablo ma chyba najlepszą obronę w swojej kategorii wagowej na świecie). Po drugiej stronie ringu stanąć miał natomiast Francisco Palacios, absolutny „no name” znany wyłącznie z tego, że ponoć powinien w pierwszej walce wygrać ale przegrał (i nic dziwnego, skoro jak skrupulatnie kiedyś policzyłem, np. w pierwszej rundzie ich pierwszej walki zadał jeden celny cios, przy dwóch celnych ciosach Włodarczyka).

Tej walki nikt nie chciał (może oprócz Palaciosa). Nie chciała jej telewizja, większość kibiców, dziennikarzy i promotorów. Wszyscy, przewidując czy obawiając się powtórki z ubiegłorocznej „rozrywki”.

Dziś już wiemy jaki scenariusz napisało nam życie. Rewanż dwóch największych bokserskich nudziarzy 2011 roku ostatecznie obejrzało 4 mln telewidzów (niektórzy podają wynik ponad 5 mln). I to jest właśnie drugie wydarzenie, które w moim mniemaniu podsumowuje działalność PPV w Polsce, które jak żadne inne narzędzie marketingowe zwiększyło apetyt kibiców na darmochę i boks w telewizji otwartej. Wyposzczeni przez wcześniejsze PPV kibice sportu (bo kibiców boksu to jest garstka), nie zrażeni zapowiedziami powtórki z nudy roku, ochoczo zasiedli tym razem przed telewizory, otworzyli paczkę czipsów i w spokoju ją skonsumowali oglądając popisową walkę w wykonaniu Diablo i miejmy nadzieję nabierając ochoty na więcej boksu na antenach telewizji otwartych.

I tak to właśnie PPV sprzedało nam boks w otwartej telewizji. Póki co na wybicie PPV z głów naszych bokserskich decydentów, przyjdzie nam jeszcze poczekać.

ps. ciąg dalszy z pewnością nastąpi. Mariusz Wach vs Władimir Kliczko już wkrótce ponoć w…PPV